"Do szpiku kości" bynajmniej nie jest kinem inicjacyjnym – główna bohaterka wydaje się już całkowicie ukształtowana. Film przypomina balladę, a może raczej baśń pełną przedziwnych,
Jest ciemna noc, ale w domu świeci się światło. Koło rozpalonego kominka zgromadzili się ludzie, siedzą w kręgu, grają na instrumentach, stara kobieta śpiewa pieśń, w której opowiada, że chciałaby być małym wróbelkiem, by móc latać nad zielonymi wzgórzami. Scena jak z jakiegoś rajskiego filmu. Gdyby Debra Granik umieściła ją na początku "Do szpiku kości", pewnie szok byłby większy. Pojawia się ona jednak po kilkudziesięciu minutach, podczas których bohaterowie brodzili wyłącznie w brudzie i błocie, dlatego wywołuje ona co najwyżej zdziwienie, dojmującego wrażenia, że oto mamy do czynienia ze scenerią, w której spokojnie mogłaby się rozgrywać kolejna upiorna książka Cormaca McCarthy’ego, nie zmienia. Coś jakby piekło na ziemi – nie ma w tym sformułowaniu przesady. Jesteśmy głęboko w górach Ozark, w środkowej części Stanów Zjednoczonych.
Rozpadające się domy, grzyb na ścianach, wilgoć i chłód. Puste lodówki i przeterminowana żywność. Wychudzone psy na łańcuchach, jedyna rozrywka – strzelanie do wiewiórek, jedyna forma ucieczki – wstąpienie do armii. Sprzedajni gliniarze; łowcy głów, krążący jak sępy, poszukujący zbiegów; brzydcy sąsiedzi. Zniszczone kuzynki, które na dzień dobry chlustają ci w oczy gorącą kawą, kuzyni ze spuchniętymi od metamfetaminy nosami, którzy bez zastanowienia udusiliby cię gołymi rękami. I jeszcze: załamana psychicznie matka, która zupełnie straciła kontakt ze światem; ojciec-kucharz, który właśnie wrócił z więzienia i podjął na nowo pracę w zawodzie producenta metamfetaminy. To właśnie go szuka 17-letnia Ree Dolly. Dziewczyna ma nóż na gardle – wie, że jeśli nie odnajdzie ojca i nie zmusi go, by zgłosił się do sądu na rozprawę, stracą dom i ziemię, na której mieszkają.
Film Granik, zwycięzca zeszłorocznego festiwalu w Sundance, mógłby spokojnie nazywać się: "Głową w mur" albo "Sama przeciw wszystkim". Amerykańska reżyserka opowiada ponurą odyseję nastoletniej dziewczyny, która desperacko walczy o to, co zostało z jej rodziny. Kolejne nieudane próby dowiedzenia się, co się stało z ojcem, kolejne konfrontacje z okrucieństwem ludzi, prymitywnym kodeksem, którym posługują się mieszkańcy Ozark, przerywają krótkie sceny, w których Ree uczy swoje młodsze rodzeństwo, jak polować na wiewiórki i jak oprawiać martwą zwierzynę.
Obserwujemy rewers amerykańskiego snu, biedną, zapomnianą krainę, od której nie da się uciec, i ludzi, których życie jest całkowicie zdeterminowane, a przez to skazane na klęskę. Tu dla nikogo nie ma nadziei i właśnie dlatego postać Ree może wydawać się tak nieprawdopodobna. Bo skoro świat jest tak parszywy, a ludzie go zamieszkujący są zdziczałą bandą, to skąd w tej młodej dziewczynie tyle światła: dobroci, hartu ducha, niezłomności. Ree żyje i zachowuje się tak, jakby klimat, w którym dorastała, w żaden sposób nie miał wpływu na jej charakter. I jeszcze ta ładna buzia grającej główną rolę Jennifer Lawrence, tak inna od reszty postaci. To może budzić nieufność, a przynajmniej mogłoby – jednak tej nieufności jakoś specjalnie nie budzi. Młoda aktorka ma w sobie tak dużo charyzmy, że zwyczajnie spycha na dalszy plan wątpliwości. "Do szpiku kości" bynajmniej nie jest kinem inicjacyjnym – główna bohaterka wydaje się już całkowicie ukształtowana. Film przypomina balladę, a może raczej baśń pełną przedziwnych, fascynujących postaci, baśń, w której dziecko zanurza się w świat, by zdobyć coś, co pozwoli mu bezpiecznie wrócić do domu. Tym czymś jest artefakt, którym często posługuje się horror. Zdobycie go równa się zanurzeniu w otchłań. Nagrodą jest chwilowy spokój.
1106
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu